Łukasz Surma wciąż mocno przeżywa spadek z ekstraklasy z Ruchem Chorzów. - Nie mogłem przejść nad tym do porządku dziennego - mówi w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Pomocnikowi 30 czerwca skończył się kontrakt z Niebieskimi i nie został on przedłużony. Od tamtej pory trudno było znaleźć o Surmie jakiekolwiek informacje. Okazuje się, że piłkarz musiał odpocząć od piłki, bo mocno odbiły się na jego psychice wydarzenia ostatnich miesięcy. - Nie będę jednak ukrywał, że wyciszenie było mi potrzebne, bo po 21 latach profesjonalnej gry w piłkę potrzebowałem trochę spokoju. Piłka nożna w ostatnim czasie mnie przeczołgała. Ostatnie wydarzenia w Ruchu i spadek z tym klubem były smutnym i trudnym przeżyciem. Ten klub zawsze był i będzie mi bliski, nie mogłem przejść nad tym do porządku dziennego - podkreśla "Surmik".
40-letni piłkarz nie może pogodzić się z tym, co działo się w Ruchu nie tylko w ostatnich tygodniach czy miesiącach, ale i latach. - To było jak bomba z opóźnionym zapłonem. Proszę zobaczyć, że nasza drużyna była systematycznie osłabiana, z sezonu na sezon, z rundy na rundę. Gdy w arcytrudnych warunkach zdobyliśmy trzecie miejsce w lidze, zamiast przekuć to w sukces, było coraz gorzej - opowiada Surma.
- Wcale nie chodzi tylko o pieniądze, bo on nie były najważniejsze. Poślizgi w wypłatach są i to nie jest najgorsze. Bardziej bolało mnie, że nikt nie dbał o tę drużynę, a w dodatku odbierano nam punkty nie za nasze, piłkarzy grzechy. Byliśmy jak mała roślinka, która mogła urosnąć, wystarczyło ją pielęgnować, podlewać i czekać na efekty. Ale niektóre osoby wolały ją zdeptać. Oto mam największy żal do ludzi zarządzających Ruchem i nie chcę mówić o jednej osobie, bo źle się działo od lat i problemy narastały. Jak teraz czytam te wywiady i wypowiedzi pewnych osób, to myślę sobie, że niektórzy naprawdę powinni siedzieć cicho i zamilknąć. Gdy wróciłem do Ruchu to powiedziałem, że może być biednie, ale niech będzie uczciwie. Przez te 4 lata było tylko biednie - denerwuje się rekordzista ekstraklasy w liczbie meczów, który nie chciał zostać przy Cichej. - Nie było takiej opcji, bo niektóre rzeczy dla mnie są podłogą, a dla niektórych sufitem. Nie mogłem znieść tego, że ludzie rządzący klubem nie dość że nie dotrzymywali obietnic, to jeszcze byli niemili i aroganccy - dodaje.
źródło: Przegląd Sportowy