Na łamach katowickiej Gazety Wyborczej ukazał się dziś obszerny wywiad z Waldemarem Fornalikiem. Były szkoleniowiec Ruchu opowiedział w nim m. in. o kulisach rozstania z Niebieskimi i zawirowaniach wewnątrz klubu. Prezentujemy fragmenty rozmowy i mocno polecamy zapoznać się z całym materiałem
znajdziecie go w tym miejscu.
Odszedł pan z Chorzowa po rundzie zasadniczej, gdy Ruch zajmował 11. miejsce. W rundzie finałowej piłkarze nie wygrali ani jednego meczu i skończyli na ostatnim miejscu. Dlaczego opuścił pan klub w trakcie sezonu?
- Mogłem to zrobić już zimą. Po ostatnim meczu rundy jesiennej miałem bardzo konkretną propozycję z ekstraklasy, ale powiedziałem, że chcę z Ruchem przepracować zimę i wiosną go utrzymać. Wtedy mogę odejść, wygaśnie mi kontrakt. I rundę wiosenną zespół rozpoczął świetnie, odniósł kilka kapitalnych zwycięstw (z Legią, Śląskiem, Lechią, Zagłębiem).
(...) Granicą był 31 marca. Trochę wcześniej pojawiły się nowe władze, które bardzo dużo deklarowały, obiecywały spełnienie do tej daty wielu obietnic, zarówno poprzedników, jak i własnych. Ostatni dzień marca minął, a żadne nie zostały spełnione. (...) Nie czułem wsparcia ze strony klubu. Kiedy w lutym przegraliśmy mecz z Cracovią i jechaliśmy na Legię, doszły do mnie nieoficjalne informacje, że jeżeli przegramy, będzie zmiana trenera. Nagle słyszę, że ktoś zbiera podpisy na klubowej koszulce.
- Pani Reniu, a dla kogo ta koszulka? - pytam.
- A dla Krzysia Warzychy.
- A co? Przylatuje?
- No, ma być we wtorek (zaraz po meczu z Legią).
Trudno więc było nie zdawać sobie sprawy z tego, co się dzieje. Z jednej strony słyszałem, że mam w Ruchu być na lata, a z drugiej widziałem, że to fikcja. Ale wiele złego wydarzyło się już jesienią. Nie może być tak, że ktoś próbuje recenzować moją fachowość poprzez zawodników.
Co to znaczy?
- Wtedy po raz pierwszy piłkarze zostali zaproszeni do gabinetu prezesa i byli pytani, co sądzą o sztabie szkoleniowym. A wiadomo, że prezes może poprowadzić rozmowę tak, żeby usłyszeć, co chce usłyszeć. Po takim incydencie nie ma szans utrzymać na odpowiednim poziomie „team spirit”. Zawodnicy widzą, że prezes nie stoi za trenerem. Niektórzy zaczynają się zastanawiać – a może inny pracowałby z nami inaczej, lepiej? No i ja przy tym nie mogłem motywować piłkarzy premiami. A przecież regularnych wynagrodzeń nie było.
Co znamienne, zaległości wobec mnie były większe niż wobec najbardziej zaniedbanego zawodnika. Kiedy oni mieli wypłacone pieniądze za luty, ja tkwiłem na poziomie listopada. A jeśli ktoś ma firmować całość własnym nazwiskiem, to należy go normalnie traktować.
(...)
Czyli zwycięstwo z Legią w Warszawie (3:1) było ważne nie tylko ze względu na punkty i styl.
- Myślę, że opóźniło decyzję o zwolnieniu mnie. Z kolei, kiedy ja podjąłem decyzję o rezygnacji i szedłem na ostateczną rozmowy z prezesem Januszem Patermanem, powiedziałem na wstępie: „Jeśli to dalej ma iść w takim kierunku, to odchodzę”. Było ważne, co usłyszę. Liczyłem, że to będzie coś w stylu: „Stary, nie wygłupiaj się. Zróbmy to do końca, powalczmy, utrzymajmy to razem i po sezonie będziemy mogli się rozejść”. Gdyby ktoś ze mną rozmawiał w tym tonie, zastanowiłbym się głęboko. Ale prezes spojrzał i spytał tylko: „Tak? A kogo byś widział na swoim miejscu?”. W tym momencie poczułem, że moja misja się skończyła.
Dlaczego Ruch spadł?
- W ostatnim sezonie mieliśmy apogeum niespójności, chaosu i problemów. Kluczowe było też odjęcie czterech punktów. Gdyby nie one, Ruch nadal grałby w ekstraklasie. Inna sprawa: zanim pozbieraliśmy się po stracie bramkarza Matusa Putnockiego, straciliśmy parę punktów. Wcześniej dobrze funkcjonował model budowy drużyny z udziałem kilku starszych zawodników i pracy z młodzieżą. Przyjęliśmy go, by oddłużyć klub. W 2014 r. koszty prowadzenia drużyny spadły o blisko 50 proc. Ruch stał się najtańszą drużyną w Polsce, jeśli podzielić wysokość poniesionych nakładów przez zdobyte punkty.
(...)
Czy to ostatnie tygodnie zweryfikowały pana zdaniem pojęcie "Niebieskiej rodziny"? Już nawet prezes Paterman mówi, że to w ustach niektórych pusty frazes, że nad życzliwością góruje nienawiść.
- Faktycznie coś w tym jest. Odchodzę ja, odchodzi mój sztab szkoleniowy, a nowi ludzie są przedstawiani jako ci, którzy będą teraz przelewać krew za klub. To co? Ci, co byli wcześniej, nie przelewali? Albo nowy członek rady nadzorczej mówi, że nigdy nie poda ręki drugiemu trenerowi. Czy tak to powinno wyglądać w poważnym klubie? Pracowałem w Ruchu przez wiele lat i nieraz podchodzili do mnie "życzliwi" i mówili: "Nawet nie wiesz, ilu masz wrogów". Słowa o nienawiści są mocne, ale ja powiedziałbym raczej o animozjach.
(...)
Czym jest pan dziś najbardziej rozżalony?
- Że tak łatwo roztrwoniono kapitał tej drużyny. Patryk Lipski, Michał Helik, Michał Koj, Martin Konczkowski, to są naprawdę świetni piłkarze, jak na możliwości Ruchu. Żeby pozyskać tej klasy zawodników, potrzeba dużych pieniędzy. Tymczasem oni odchodzą za darmo. I wcale nie dlatego – jak to ktoś ujął – „że nie chcieli przelewać za ten klub krwi”. Nie. Oni za ten klub krew przelewali. Nie chcieli się natomiast godzić na warunki, w jakich musieli pracować.
Teraz słyszę, że na Cichej będzie promowany inny model budowy drużyny. Że to będzie zespół oparty na obcokrajowcach. I co? Ci obcokrajowcy będą już przelewali krew? Nie mam nic przeciwko obcokrajowcom, ale z doświadczenia wiem, że dobrzy zawodnicy dobrze kosztują. Czy Ruch będzie na to stać?
Rozmawiali: Wojciech Todur i Paweł Czado
źródło:
Gazeta Wyborcza Katowice.